Historia
nazwy jest ładną historią. „projekt Życie” – tak dokładnie nazywał się folder
na pulpicie mojego laptopa, do którego wrzucałam wszystko, co było związane z
dojrzewającym we mnie pomysłem na nowe przedsięwzięcie. Zastanawiałam się nad
misją, formą, organizacją, zespołem, no i również nazwą firmy zajmującej się
wspieraniem rozwoju osobowości, coachingiem, terapią i treningami. W jakimś
sensie nazwałam ją wcześniej niż to zrozumiałam, ale nie byłoby Projektu Życie,
gdyby nie Irek M.
Irek M. jest
wspaniałym mężczyzną, którego podsiadłam na gorącym krześle researchera w
regionalnym biurze jednej z największych firm executive search na świecie.
Executive search (poszukiwanie managerów) to headhunterzy, którzy są tak
wyspecjalizowani, tak wysublimowani i tak dobrze ubrani, że już nie mówią o
sobie, że są headhunterami. Oboje z racji zawodu jesteśmy przyzwyczajeni do
pracy projektowej. Irek wiedział o moim pomyśle, zawsze mu kibicował, poznał
mnie z wieloma znaczącymi dla PŻ osobami. Taki ojciec chrzestny Projektu Życie.
A z nazwą było tak, że Irek zadzwonił do mnie któregoś dnia i pyta: „jak tam twój
projekt Życie”? I wtedy mi kliknęło.
Nazwa budzi
różne skojarzenia i w związku z tym kontrowersje. Jedni – że super. Drudzy – że
masakra: asocjacje z ruchem antyaborcyjnym albo kliniką in vitro i ogólne
wrażenie jakiegoś nawiedzenia, odjechania.
A mnie się
wydaje, że dobrze wyszło. Nie było to przemyślane, zaplanowane,
marketingowo-focusowo zbadane – ale wyszło dobrze. Ma mówić do kobiet, takich
jak ja, 30-40 lat, które już mają to i tamto, i jeszcze to, ale czegoś im
brakuje, coś je boli, tej nie wyszedł związek, tamta ma kłopoty z dziećmi,
następna dusi się w pracy, która jej nie sprawia satysfakcji albo daje się
tłamsić mężowi czy szefowi. Ogólnie „coś jest nie tak”. A ma mnóstwo
kompetencji, szereg rzeczy osiągnęła, dopięła, zamknęła – umie organizować.
Poprowadziła z sukcesem mnóstwo projektów. Chcę ją zachęcić do tego, żeby te kompetencje
wykorzystała na innej płaszczyźnie. Chcę jej powiedzieć: a gdybyś na swoje
życie miała spojrzeć jak na projekt?
Po tym, co
się ze mną stało 22 grudnia – chyba wiadomo, dlaczego miałam kłopoty z
rozkręceniem firmy. Mój ukochany pomysł, piękna misja, ma wielu kibiców, którzy
w nią wierzą. A jakoś ledwo zipie. Nie dziwne. Ma w nazwie „życie”. Więc skoro
ja – jej mózg, serce i macica – miałam w głowie dylemat „żyć czy nie żyć” – jak
ona się mogła, biedaczka, kręcić. Ale zrobiłam porządek ze sobą, więc – jeśli
mam rację – rok 2013 będzie też rokiem moim i Projektu Życie. Myślę, że
już za 3, a na pewno za 6 miesięcy, będę mogła powiedzieć, czy przeczucie mnie
nie myli.
A Irek M.
obecnie sam jest szefem świetnie działającej firmy executive search Malek
Recruitment.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz