czwartek, 3 stycznia 2013

Uczę się latać


W noc łączącą 2012 z 2013 rokiem śniło mi się, że latam. Leciałam nisko, jakieś dwa metry nad ziemią. Nie włożyłam żadnego wysiłku, żeby latanie zainicjować. Coś samo mnie porwało i pociągnęło w górę i do przodu. Było dość śmiesznie, bo nie panowałam dobrze nad swoim ciałem w tym nowoodkrytym stanie nieważkości, więc nogi – jako lżejsze – leciały szybciej. Wyglądało to mniej więcej tak, jakbym siedziała na niewidzialnym latającym bobsleju. Latałam sobie nad miastem, jakimś anonimowym, nieznanym mi, miastem i próbowałam nauczyć się panowania nad ciałem. Nauczyć się latać.

Co najciekawsze, wiedziałam, że to sen. We śnie.

Świadome śnienie (lucid dreaming). Jedna z dróg poznania umysłu. Daje lepszy dostęp do nieświadomości. Wspomaga medytację i rozwój duchowy. No i jest po prostu bardzo fajne.

Umiejętność, jak wiele innych rzeczy, o których – głównie z lenistwa - przyzwyczailiśmy się myśleć, że to dary, talenty czy cokolwiek niezależnego od nas. Nie, to umiejętność, która przy regularnym ćwiczeniu przynosi szybkie rezultaty. Ćwiczenia są proste i nie wymagają bardzo wiele czasu. U mnie z regularnością kiepsko – co widać po wpisach grudniowych. Wytłumaczę się z tego w styczniu, bo nie o tym teraz.  Ten sen był spontanicznym, samoistnym snem świadomym, co się czasem zdarza. Podarunkiem. Podarunkiem w noc łączącą wyjątkowy rok 2012 z jeszcze bardziej wyjątkowym 2013. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz