W noc łączącą 2012 z 2013 rokiem śniło mi się, że latam. Leciałam nisko, jakieś dwa metry nad ziemią. Nie włożyłam żadnego wysiłku, żeby latanie zainicjować. Coś samo mnie porwało i pociągnęło w górę i do przodu. Było dość śmiesznie, bo nie panowałam dobrze nad swoim ciałem w tym nowoodkrytym stanie nieważkości, więc nogi – jako lżejsze – leciały szybciej. Wyglądało to mniej więcej tak, jakbym siedziała na niewidzialnym latającym bobsleju. Latałam sobie nad miastem, jakimś anonimowym, nieznanym mi, miastem i próbowałam nauczyć się panowania nad ciałem. Nauczyć się latać.
Świadome śnienie (lucid dreaming). Jedna z dróg poznania
umysłu. Daje lepszy dostęp do nieświadomości. Wspomaga medytację i rozwój
duchowy. No i jest po prostu bardzo fajne.
Umiejętność, jak wiele innych rzeczy, o których – głównie z lenistwa
- przyzwyczailiśmy się myśleć, że to dary, talenty czy cokolwiek niezależnego
od nas. Nie, to umiejętność, która przy regularnym ćwiczeniu przynosi szybkie
rezultaty. Ćwiczenia są proste i nie wymagają bardzo wiele czasu. U mnie z
regularnością kiepsko – co widać po wpisach grudniowych. Wytłumaczę się z tego w
styczniu, bo nie o tym teraz. Ten sen
był spontanicznym, samoistnym snem świadomym, co się czasem zdarza. Podarunkiem.
Podarunkiem w noc łączącą wyjątkowy rok 2012 z jeszcze bardziej wyjątkowym
2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz