Będę z wami szczera. Byłam kochanką.
Robi mi się niedobrze. Od razu mam sygnał z ciała. Ciało
nigdy nie kłamie, zapamiętuje wszystko, ze szczegółami emocji, bez ściemy
umysłu. Nawet teraz, kiedy jestem lata od tego doświadczenia i czuję, że już
nie mam profilu kochanki – na tamto wspomnienie czuję bardzo nieprzyjemną
mieszankę uczuć i robi mi się niedobrze.
Ból. Tęsknota, namiętność, niemożność bycia z. W głowie
pełno marzeń i planów, które nieustannie obracają się w pył w konfrontacji z
rzeczywistością, by następnie powstać jak feniks z popiołów pod wpływem jednego
słowa.
Niepewność. Poczucie własnej wartości sięgające dna.
Wątpliwość, czy to, co czuję, czy to, co on mówi, czy to, co deklaruję, czy to,
co on robi – co w tym układzie jest prawdą, a co kłamstwem.
Nadzieja. A właściwie wieczna huśtawka nadzieja –
rozczarowanie. Czasem wahnięcia trzy razy w ciągu jednej doby.
Mętlik. Ufać swoim uczuciom, czy temu, co podpowiada rozum i
mądrość ludowa? Co tu się dzieje? Jak ja się w to wpakowałam?
Wstyd. Cała ta sfera moralna. W głowie dwugłos: „Ciężko mi.
Sama jesteś sobie winna. Ja też mam prawo do szczęścia. Ale nie cudzym kosztem.
Przecież ja nie chcę źle. No i co z tego, że nie chcesz. Ale robisz źle, bo
jesteś ZŁA.”
Zauważyliście, że napisałam „profil kochanki”? Mam taką
hipotezę, że jest pewna suma cech, przyzwyczajeń, mechanizmów, które
predestynują do bycia kochanką. Marzenia o wielkiej miłości, na przykład. Plus:
strach przed prawdziwym związkiem, idealizowanie młodzieńcze, tendencja do
marzycielstwa, upór... i niechęć do brania odpowiedzialności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz