niedziela, 9 grudnia 2012

Byłam kochanką



Będę z wami szczera. Byłam kochanką.

Robi mi się niedobrze. Od razu mam sygnał z ciała. Ciało nigdy nie kłamie, zapamiętuje wszystko, ze szczegółami emocji, bez ściemy umysłu. Nawet teraz, kiedy jestem lata od tego doświadczenia i czuję, że już nie mam profilu kochanki – na tamto wspomnienie czuję bardzo nieprzyjemną mieszankę uczuć i robi mi się niedobrze.


Ból. Tęsknota, namiętność, niemożność bycia z. W głowie pełno marzeń i planów, które nieustannie obracają się w pył w konfrontacji z rzeczywistością, by następnie powstać jak feniks z popiołów pod wpływem jednego słowa.

Niepewność. Poczucie własnej wartości sięgające dna. Wątpliwość, czy to, co czuję, czy to, co on mówi, czy to, co deklaruję, czy to, co on robi – co w tym układzie jest prawdą, a co kłamstwem.
Nadzieja. A właściwie wieczna huśtawka nadzieja – rozczarowanie. Czasem wahnięcia trzy razy w ciągu jednej doby.

Mętlik. Ufać swoim uczuciom, czy temu, co podpowiada rozum i mądrość ludowa? Co tu się dzieje? Jak ja się w to wpakowałam?

Wstyd. Cała ta sfera moralna. W głowie dwugłos: „Ciężko mi. Sama jesteś sobie winna. Ja też mam prawo do szczęścia. Ale nie cudzym kosztem. Przecież ja nie chcę źle. No i co z tego, że nie chcesz. Ale robisz źle, bo jesteś ZŁA.”

Zauważyliście, że napisałam „profil kochanki”? Mam taką hipotezę, że jest pewna suma cech, przyzwyczajeń, mechanizmów, które predestynują do bycia kochanką. Marzenia o wielkiej miłości, na przykład. Plus: strach przed prawdziwym związkiem, idealizowanie młodzieńcze, tendencja do marzycielstwa, upór... i niechęć do brania odpowiedzialności.

Teraz od mniej więcej trzech lat jestem sama. W tym czasie miałam 6 zaproszeń do zostania kochanką. Wiem, co się we mnie zmieniło, że potrafię przejrzeć tę grę i mieć siłę powiedzieć – też sobie – „nie”. Stąd mam poczucie, że „moim kochankom”, jak nazywam kobiety-kochanki na terapii, mam do zaoferowania wiedzę solidną, bo sprawdzoną w praktyce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz