
Żeby przedstawić pełny obrazek – przez ostatnie dni siedziałam w domu z powodu choroby dziecka i wyszłam dziś rano z domu nienaturalnie wyluzowana. Więc liczba użytych klaksonów, zderzaków przy zderzaku, pisków opon, gestów, słów wykrzyczanych, ale na szczęście niesłyszanych zza szyby, jednym słowem coś, co jest normalną warszawską średnią poranną – wpędziła mnie w jakiś stan paralękowy. Miałam podobne wrażenie kiedy wróciłam po 5 tygodniach wakacji na Mazurach (tak, wiem, rozpusta…J). Poziom agresji na ulicach, w sklepach, w metrze, na ulicy – przytłaczający. Dlaczego, nie pytam. Mam swoje teorie, jednak od jakiegoś czasu wiem, że pytanie „dlaczego” niczemu nie służy. Lepiej jest zadać pytanie: po co. Po co, ludzie, po co, Asiu, ponieważ za trzy dni odwożenia dziecka rano do szkoły przywykniesz, a za następne trzy będziesz jedną z tych, którzy walczą, walczą do upadłego nie wiadomo z kim, walczą co rano, żeby zdążyć, żeby być pierwszym, żeby nikt nie wjechał na MÓJ pas, MOJE terytorium, MOJE prawa… Po co, po co, po co…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz