piątek, 23 listopada 2012

Komunia w tym roku

Jestem z rodziny ateistycznej. Ateistycznej z przekonania. Tak zostałam wychowana, że Boga nie ma. Wiecie, w czasach, kiedy właściwie wszyscy szli do komunii, ja jedyna z drugich klas w szkole – nie. Babcia wymogła na rodzicach, że jesteśmy z siostrami ochrzczone, ale na tym się skończyło. Potem, jak chciałam wyjść za mąż za ojca dziecka, chodziłam przez chwilę na katechezy. Ale czułam, że kłamię. Nie mogłam. Rozstaliśmy się, ślubu nie było, problem, można powiedzieć, sam się rozwiązał…


A potem uwierzyłam w Boga. Ale nie w katolicką wersję wydarzeń, tylko że coś tam jest. Jakaś energia, pierwsza przyczyna, wszechświadomość, jednia. I to ma ogromne konsekwencje światopoglądowe. Sprowadza człowieka w zupełnie inne miejsce. Nie jest już on wszechmocny, Ja przestaje być ostateczną wyrocznią, nie jest już najważniejsze.

Więc dziecko chcę też wychowywać w przekonaniu, że Ja nie jest najwyższą wartością. Ale dziecko ma ojca górala i co ja jemu mam powiedzieć? Że ją do sangi buddyjskiej zaciągnę? Zresztą nie czuję tej sangi do końca. Boga jako energię czuję, ale to, co zgromadzenia ludzkie z Nim robią – jakoś mi nie wchodzi…

Więc – jak Bóg w Polsce – to wersja katolicka. A jak wersja katolicka, to komunia w drugiej klasie.
Więc jutro na spotkanie w kościele. Spotkanie oko w oko – chyba z własnym kłamstwem.

Jeszcze ksiądz proboszcz w parafii – z tych surowszych. Że jak się chodzi do wróżki, to powinno się potem egzorcyzmować, podobno mówi. To na pannę z dzieckiem, co u pierwszej komunii nie była, tatuaż ma na plecach i na warsztaty szamańskie chadza – ciekawe, co by powiedział… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz