Mało się odzywałam w grudniu. Ale nie próżnowałam.
Napiszę teraz coś intymnego. Jest i będzie na moim blogu
wiele rzeczy intymnych, nawet ekshibicjonistycznych (lubię). Ale ta będzie dla
mnie bodajże najbardziej osobista ze wszystkich.
Czas grudniowy był dla mnie wyjątkowy. Pracowałam jak
szalona. Oczywiście, w swojej dziedzinie. Jaka to dziedzina, nie potrafię już
nazwać. Psychologia – nie, to już mi nie wystarcza. Psychologia nie zapuszcza
się w pewne obszary, które mnie interesują i o których wiem, że – mogą nam
przeszkadzać lub pomagać żyć.
Dla mnie w grudniu były to obszary wyjątkowo głębokie i
ciemne. Ale też stałam już przy ścianie. Nie miałam ruchu, nie było wyjścia.
Tak więc 22 grudnia za pomocą jedynej w swoim rodzaju mieszanki
technik i narzędzi (miałam do dyspozycji absolutnie wszystko, co poznałam, a
jest tego trochę) sprowadziłam się do miejsca, w którym musiałam sobie
odpowiedzieć na pytanie nękające mnie przez całe dotychczasowe życie. Z ręką na
sercu mówię, że nie umiałam wcześniej tego pytania wypowiedzieć. Nazwać.
Okazało się, że dylemat jest podstawowy. Żyć czy nie żyć. Bez rozwiązania tego
dylematu człowiek buja się na falach, daje się nieść z prądem, niby coś robi,
niby mu na czymś zależy, niby o coś walczy. Ale niby. Bo przecież zawsze można
się wycofać. Złożyć broń, odwrócić na pięcie, wylogować. Pewnie, że boli, i że
się cierpi. Ale nawet ten ból jakiś taki nie do końca. Jakby za szybą, jakby
niedostępny. Tylko czasami ma się przebłyski świadomości.
Zwróćcie tu uwagę, że zaczęłam pisać o sobie w trzeciej
osobie, per: człowiek. To jest częsty mechanizm obronny, kiedy mówi się
(mówię!) o rzeczach trudnych. Znak, że ja (JA!) chcę oddzielić się od swoich
uczuć. Tak na marginesie.
A więc, przebłyski świadomości. Że to MOJE życie jest. Że
ono jest teraz. TERAZ! A ja się bujam.
Ale 22 grudnia sprowadziłam się do miejsca, w którym –
przysięgam – półświadomie a półzwierzęco, podjęłam decyzję – żyć. Żyć. ŻYĆ.
ŻYĆ!!!! W momencie, w którym to się stało, wyrwał się ze mnie krzyk. Krzyczałam
z całych sił, była w tym krzyku i rozpacz, i radość, i ulga, i wolność. Jakbym
krzyczała pierwszy raz w życiu. Sąsiedzi nie słyszeli, już sprawdziłam. Grube
ściany na Wilanowie. Na szczęście;).
Tak więc jest. Jest decyzja.
Moje dziecko wróciło ze świąt spędzanych z ojcem i
powiedziało: „jakaś taka poważniejsza jesteś”.
Tak jest. Koniec żartów, pani Asiu. Do roboty.
Bardzo się cieszę, że podjęła Pani taką decyzję. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, aby można było podjąć jakąkolwiek inną.
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu kibicuję temu projektowi, choć nie wszystkie wpisy są dla mnie zrozumiałe.
Życzę wiele Wiary w siebie. I do przodu Pani Joanno.
Dziękuję bardzo... Do przodu. Taki jest plan:).
OdpowiedzUsuń